|
|
|
Wiersze uwolnione z szuflad 23. lutego 2006 roku na Scenie Kamrelanej Teatru Śląskiego w Katowicach
Karina Bugdał
I lustracja
pożegnania wymyślili chyba leworęczni
frustraci lustrując przebieg słów jednostajnie
przyśpieszonych uważaj na siebie tak, będę
wywlekać na lewą stronę lustra zmarzłaś nieważne
że z metką. nieważne że strona przeciwna
powitań to przystanki dworce zdmuchane
rozkłady jazdy jak pyłek dmuchawca
a płuca marzną to już
t e n pociąg więc nie zapomnij
dmuchając pomyśleć życzenia.
Raport z pękniętego wieku
Sylvii Plath
nasze klosze zamykają się tuż pod skórą. zagryzają
wysuszone szczęki na odłamkach szkła
w naszych nadgarstkach. nasze oczodoły
odbijają ogień, popielate ślady naszych długopisów
sczerniające korę. naszym bogom
trzęsie się broda, kiedy z podawanej kaszki
ucieka im para. to bezparność chromosomów
płci aż parzy. nasze poranki
wysuszają sen, wieszają na balkonie.
a jednak
komunikat w okienku wciąż ten sam, co rano.
a ten wieczór to ten sam tylko, tylko późniejszy.
i ten sam kod, że tylko
spokój
może
nas
uratować.
Gdyby trawy mogły mówić
Julianowi K.
Zakopcie go.
Niech już nie słyszy żony
Jestem jeszcze niestara niebrzydka mam
prawo jazdy przyjaciół mogę być szczęśliwa
niech nie słyszy siostry
Zawsze miał się za dobrze a same
kłopoty podział domu z nim
Niech nie wierzy, że potrafi czytać w myślach.
Zamknijcie źrenice, w których
nie ma blasku, które są obiektywem
wbrew woli i bez szans mrugnięć, a chciałyby wierzyć,
że tam po drugiej stronie wszystko jest inaczej.
Zdrapcie zaschnięty cień jego postaci
ze ściany. Grób
niech mu będzie lodówką gdzie
gaśnie światełko po zapadnięciu płyty.
Podobno był blady i szpitalna
podłoga ugięła się. Teraz
on to tylko
Prosto i na lewo od krzyża
Więc zakopcie go, nasypcie mu ziemi
w zmęczone oczy, nasypcie mu piachu
w spierzchnięte usta, zasypcie mu
pamięć snem.
Rynek
Popołudnie, cień pomnika. Mocna herbata
rozcieńcza gęsty dzień. Gołąb
ogląda morze martwe w fontannie.
Mamo czy bezsens
to skrót od bezsenności?
Ptak wspomina poprzednie wcielenie.
Mamo czy gołębie potrafią pływać?
Zamknij się już bądź grzeczny bądź cicho
Głód staje na jednej
nodze i śmieje się
gołębiowi w dziób. Człowiek jest wielki ma
pałac kultury i chleb w kieszeni myśli ptak.
Wiesz mamo zwierzęta myślą mówili w telewizji
Fontanna zgasła, gorąc, bezcień. Umiałem
kiedyś umiałem pływać,
wejdę mogę potrafię,
utopię się myśli gołąb.
Mamo czy życie jest filmem?
No chodź już cicho idziemy
Opada komunikacyjna kurtyna autobus
zasłania ekran.
Słowo ciałem
Przy wigilijnym stole połknęłam ość.
Karp był zdrowy, płynąłby z prądem, gdyby
nie nawaliła elektryczność, zapewniono. Mówiło się dużo,
dla zabicia czasów, po których tylko formy gramatyczne.
Mówiło się dużo, aż cienkiej siatce próżni
popękały uszy. Mówiło się, zagłuszając nietakt zbyt trzeźwych atomów,
nijak nie rozmownych, cholera. O narodzinach się mówiło, tych,
co to cztery miesiące przed śmiercią (ach, będzie się mówić!)
zakładają dwutysięczny temat rozmów. Tych samych, przez które
ość w gardle i kamień z serca. Przemówił. Karp
był przekrwiony jak czerwone wino. Ale mówiło się.
Marta Chlewińska
STOS POCIECH
"udawaliśmy prawdziwych mężczyzn. Paliliśmy psy i staraliśmy się nie porzygać".W.Wharton
poetka, która aktualnie nie pisze
zerwała się z łańcucha
zostawiła obrożę, smycz i kaganiec.
Nie odszczeka .Odczeka. Czasami da się wyprowadzić
na spacer
ale już nie w pole.
To ostatni raz jak mówi
że kocha i wypluwa żeton
zagryza palce już wyssane z bajek bo
właśnie wybrała
między maszyną do wierszy
a czystą kartką
ma bilet ulgowy na życie
które się spóźnia do pracy
odpuszcza sobie wino jak w pacierzu
przyjmuje papierosa. o ogień
nie prosi
Pętla
Wysoki Sądzie
od niskich potrzeb
czuję się jednak winna
drzewo zachorowało na blat
cztery nogi i rodzinę
gałęziami wczepiając się w niebo
uszkodziło ptaki
i anioły
to ja
pokazywałam mu
zakazane obrazki
Wysoki Sądzie
bardzo Wysoki Wysoki Sądzie
niech nie dosięgnie cię
Twoja wina
NIE ZAPISAŁAM CIĘ
znowu jestem na wschód. orientowana jak kościół
i nie wychodzę z siebie gdy odchodzą wierni.
Wyznaję że mnie nie ma .choć znaków szczególnych brak
mam usta pełne
piachu. to od pocałunku. ogień się szybko wylizał z płomieni
dalej dalej wstecz
jeszcze się palą po nim papierosy.
jeszcze się po nich wdycha dym
wiersze się pisze na straty
Już wyleciały mi z głowy ptaki
w cieplejszą stronę niż myślę
i nawet księżyc
przestał do mnie wyć bo nie jestem w pełni
---wiesz. słyszę
głosy. dochodzą jak poczta
przez szparę w drzwiach
nie muszę otwierać
bo pamięć jest wierszem
którego nie czytam
Recepta na wiersz
Długo stoję w aptece
i długo w kolejce
i długo przed okienkiem
gdy już na mnie kolej
podaję receptę na wiersz
a miły i uśmiechnięty sprzedawca
mówi że teraz
można dopasować
wielkość plastra
do rozmiarów rany
Piasek z zamku
znam człowieka co płacze przez sen
nigdy się nie budzi choć otwiera oczy
śni mu się błyskawiczny zamek z piasku
i fala narodzin
sen się zacina i rozmywa. z życia w życie
mówi też,że jest głodny.je jedno-razowy chleb
i ma wypieki na twarzy
obchodzą go tylko ślady stóp na brzegu
dłoni.która próbowała palcem zrobić okno
Spisek treści
w bramie
mierzę puls
czyjaś szyja
podcięta dekoltem
gołębie wypchane
okruchami
w nocy
po drugiej stronie muru
ktoś szepcze
już znam numer buta
podstawianych nóg
Nasze mieszkanie
nasz dom mógł być nieco lepszym światem
odkurzamy fotografie czarno białym okiem
wyglądamy na niezadowolonych ,przychodzą coraz częściej
prasujesz poniedziałki, wtorki milkną
nie dzielę się z tobą, sypiamy osobno
nasze mieszkaniemogło być trochę lepszym światłem
niż chodnik i dywanik z dziurą w plecach
gotujesz mi niespodzianki z liczb, rachunki sumienia
telefoniczne Słucham, opłaty za słowa
nasz dom chciał być bezstronnym świadkiem
okno otwierało się i mnie i Tobie
korytarz moje echo w Twoje powtarzał
wbijasz gwoździe jakbyś zatkać chciał ścianom wszystkie uszy
coś ukrywasz, coś znajdujesz
Przeglądam lustra
rozmieniam na drobne
nasze mieszkanie
ogranicza się do Ciebie
MOJA KOLEJ
sen?
w środku nocy
kładzie się na torach
***
już tylko głaskam świat przez szybę.jak niechciane dziecko
które ma utonąć
i jeszcze kołyszę się'
na wietrze i odstraszam ptaki
tak.modlę się o kogoś kto odszedł od śmierci
na pewno nie wejdę dwa razy.Ale co to za rzeka
lód.tak pięknie skrzypi jak deszcz
pod powieką
odciski palców i ust
zostawiają na księżycu drzewa
Kogo podróż dotknie jest już zakażony wiatrem
i zdolny jakby do umierania jakby do wypicia
kawy .do zjadania
fusów do słuchania uchem filiżanki. martwy
Nierówno rozłożone tramwaje grzęzną w rowkach świateł
pada śnieg
tyle kurzu osiadło tej nocy na lampie
a szaleńcy?
oni wracają uparcie do źródeł
wyciągają zatrutą wodę i budują studnie.
to wraca
gdy się długo trzyma w płucach
dym spalonych domów
puszczamy
chodzimy po wodzie by dojść do huśtawki
i unosimy się bez pomocy
właśnie
opuszczamy swoje ciała
ja twoje.ty moje
***
Dokument
Dokąd chodzę
skrótem
odkąd chodzę własnymi drogami nie zostawiam śladów
częściej przystaję na wszystko ale mniej ufam i
nawet słońce oglądam pod światło Widzę Mam czas
pewnie zdążę jak każdy żyję przed śmiercią mam dowód
nie mam pewności co będzie jutro jeśli przyjdzie Śmierć
tej żarówki nie spali drugi raz
Stałam zupełnie naga przed deszczem
padały spojrzenia ale byłam otwarta i rzeczywiście
zmieściło się we mnie wszystko i nawet starczyło miejsca
dla mnie to nic czas stanął na ręce
naciągam płótno na kamień wywołałam zdjęcia
odkąd chodzę tamtym chodnikiem nie spotykam się
i nie przyjmuję do wiadomości pytają kim będę
kiedy w końcu dorosnę odpowiem i zboczę
bo nie ma przeszłości pomyślę i zasnę
odkładam żarty na później całą resztę na bok
odkąd przestałam się tłumaczyć Odchodzę
tak swoją drogą nie ma własnych dróg
chodnik biegnie przez ekran
cofam wszystko co obejrzeliście
cofam wszystko co nie zostało jeszcze powiedziane
O
Uprawiamy płeć na niskich grządkach
niech nic nie wyrośnie z tych chwil
mam takie przelotne życzenie
a nie spada gwiazda
gdzie indziej mały chłopiec
właśnie dochodzi
i nie na szczyt ale na wierzchołek
przysięga będę lekki
i łamie słowo gałęziom
kończymy nasłuchiwać
znowu jesteśmy jak drzewa
którym nie spadła korona
Tyle o spełnienia
i tyle o upadkach
Łukasz Gamrot
Słowa, sny i nasze obłoki.
Na odwrocie kartki wiły się płatki dalii.
Kamyku, zmarszczko- bracie nieodgadnionej konstelacji.
Spłyń na mnie mgła, gdzieś, między rankiem a niebem.
Rosa w płomieniu- niebyłej zimie snu.
Kwiaty na szkle
Zapragnął żyć w zgodzie z rytmem wiatru.
Odległe obłoki miast i muzyka srebra-
jego oczy schwytane w chaos.
Zapragnął...nagie ogrody zimy w skrzydłach gołębi.
Dolina Achoru
W ostrym świetle halogenowych słońc, nagie płatki śniegu.
Była noc, zawieszona u szyi wtapiała się w ciało.
Wrocław, we Wrocławiu zgubiłem moje ulubione kasztany.
Zawracam, śmiech na szkle pozostawia wyspy, samotne, ciche wyspy...
Kos krzywi swoją smolistą główkę, zapada zmierzch.
Ośnieżone sosny śpiewają cichą pieśń, z głębi...
A ja dalej się kiwam, z boku na bok, na śnieg.
Śnieg jest ciepły, dopóki czerwień we krwi, krew w nas...
Anioł, co miał stać za rogiem, cieszy się ciałem jakiejś Amazonki.
Kościół wyłania się zza wierzb...nieprzypadkowo płaczących.
Nawoływania ptaków w rzece milkną, coraz bardziej, coraz gęściej...
Księżyc nie ma prawa do Sabatu, księżyc jest prośbą, prośbą o dzień.
Biada temu kto zwątpił, ten znajdzie ukojenie.
Lilie kochają stawy, stawy kochają lilie, nad życie.
Domy zanoszą modlitwy, za cały, przeogromny, ogród.
Witajcie rodacy- tymi słowy zaspokoił całą potrzebę słuchania.
A śmiech wciąż stuka, o zamknięte drzwi Achoru.
Bać się, to znaczy dopiero wtedy gdy nikogo więcej, gdy nic...
Tory, pociągi i chmury- krajobraz ze snu.
Białe wagony ciszy- przez dworcowe wrota, przeciekają.
Mężczyzna- liście na głowie, oczach, podbrzuszu; szare liście.
Śpiew wróbli, jasny wiersz słońca, między piątą a szóstą rano.
Czy żaby, oprócz pierwszego krzyku, słyszą coś jeszcze, kogokolwiek...
Czy On jest w drżeniu powietrza- między koniuszkami palców a szybą.
Czy gdziekolwiek jest?
Czy jest?
Jest...?
Słowa pewnego wiersza
Gdyby niebo miało tylko jeden sens...
Pomiędzy jest tylko cienka ściana (znużenie i mgła...).
Może też gwiazda, może pęknięcie...
Gdyby człowiek miał czas, miał czas uwierzyć...
Marzyciel
"(...)ostatniej jesieni zbrodniczego stulecia."
Ryszard Krynicki
Wiatr błądzi w Jego gęstych brwiach; zapada noc.
Drzewa, delikatnym śpiewem, próbują przepędzić strach.
Ocierają rzęsę nieba z łez, rodzą liście, kasztany, szmery.
Pan już za długo czeka; nadzieja i cieniutkie schody w dół.
Światło księżyca
Światło księżyca jest jak cień na wodzie, skrada się.
Huk gałązki i ostry śpiew kaczych skrzydeł.
Ogień, ogień i szaleństwo w mroku; zaślubiny ciszy z mgłą.
Pod ciężarem Jego ukrytych strof, marszczy się brew, zapada zmierzch.
Kładka
Dwa, wygięte w znak pokoju, ramiona buku gromadzą śnieg.
Między sobą a trzema niebiańskimi światami, wyszywają kładkę.
Nieregularną, postrzępioną, ze szronu i gwiazd.
Ten widok był zawsze inny. Jakby mniejszy, jakby jaśniejszy.
Ćwiklice
04.02.2006
Psalmy, psalmy...
Jakże często zasmucali go na pustyni, wystawiali na próbę.
Dopuszczanie zła, pośród tego wszystkiego, nic nie znaczy.
Mimo błagań, mimo łez, mimo naszych stalowych świątyń.
Wiatr kreśli koła na piasku, marszczy krew, oślepia.
'
W jakiej dzielnicy mieszkała Ta
którą nazywali świętą.
Ta, która potrafiła zatrzymać...
Ta, do której modlili się kapłani Jahwe.
Po stokach nadbrzeżnych rumowisk krążyły mewy.
I krzykiem co tonął w zbyt krótkiej pamięci ludzi
zbliżały się do gwiazd.
Czy niepewnym krokiem szepniesz
w głąb skalnych pokoi- przepraszam?
Czy naprawdę, naprawdę było tak mało latarni
by nie zdążyć,
na szpulę naszej ręki nie nawinąć siebie?!
Mewy, zaklęte w kamienie trącały łodygi gwiazd,
szukały obłoku.
On był.
W dzielnicy niewidomych, w Paryżu.
''
Przeglądałem się w korze dębu.
Z ogrodu nie było widać ognisk płonących po zmroku.
Niepewny czy ona tam stoi, wypuściłem gołębia.
Jego lot zapomniał o ojcu i przepadł.
W kamieniach- odblasku nocy, ślizgał się po szarych piórach,
lizał przystające do warg odcinki karminu.
Kot wskoczył na parapet i ruchem łapy strzepnął
wszystkie pyłki tego dziwacznego snu, odszedł.
Po ośmiu latach od tamtego zdarzenia,
zapukała do drzwi ogrodu.
Sufit zestarzał się,
srebrne pasemka róży, jak popękany dymem obłok,
rozszerzyły źrenice.
'''
Gdzie jeszcze mógł przepaść Twój zapach?
Nie bywałaś wieczorami w parku, więc
pamiętać nie możesz zimowego tańca ogni nad głowami
i nas, którzy nie wiedząc czy to złudzenie, czy może
trakt komet zniżył swój bieg,
łapczywie braliśmy w usta co popadnie.
Nie mogłaś widzieć naszego strachu, tak ogromnego,
że wydał się zimną obojętnością.
Było nas mało, bardzo, coraz bardziej.
Teraz pytam, gdzie mógł przepaść Twój zapach.
W tedy, w tym czasie, gdzie wszystko szarawe, trącało niewiarą
i łudzić się zabraniało.
Mimo wszystko, gdzie, byłaś.
Na przekór
My wiemy, my mamy tę pewność, że koniec nadejdzie, bo musi.
Ale...może...może...choć ten ostatni raz, moglibyśmy...zgrzeszyć...
Sen to czy cień jedynie
Moje życie to jak ze snu nagłe przebudzenia.
Oddech nabiera barwy ognia i zsuwa się po skórze.
Wędruje z zachodem przez cmentarze nagłych uniesień,
[topi się we mgle.
Ile jeszcze błysków przede mną, ile uderzeń dnia, ile tęsknoty.
|
|
|
|