Sztuka to nie sport...
Drżały ręce i głos kiedy w piątkowe popołudnie, 3 lutego 2006 roku, spotkaliśmy się z Panią Ewą Lipską. Sytuacja nieomalże jak ze snu.
Do tej pory znaliśmy ją jedynie z podręczników. Właściwie znaliśmy tylko jej twórczość, taka jest szkolna specyfika. Teraz Pani Ewa siedziała z nami przy jednym stole i opowiadała o swoich wierszach, młodzieńczym buncie, o Wiedniu...
Emilia Nawrocka: W czasach licealnych pisała Pani powieści: Splątane sieci i Wcześniak. Czy teraz nie odczuwa Pani prozatorskiej potrzeby? Wojciech Kuczok zaczynał od poezji, po czym skierował się w stronę prozy, bo stanowiła ona dla niego lepsze narzędzie poznawania świata...
Ewa Lipska: Na ogół zaczyna się od pisania wierszy, a ja pisałam powieści. Czytałam wtedy wspaniałe dzieła autorów amerykańskich i to właśnie one inspirowały moją "pracę twórczą". Dzisiaj znowu myślę o prozie. Czasami traktuję swoje wiersze jak szkice opowiadań. Ale do prozy potrzebna jest dyscyplina, trzeba być kimś w rodzaju dyrygenta, który odpowiednio pokieruje "wykonaniem" powieści. W prozie gra się na wielu instrumentach i trzeba umieć ze wszystkich wydobyć odpowiednie dźwięki... Może kiedyś spróbuję.
Mariusz Smoliński: Czyta Pani swoje wiersze? Czy przychodzą takie długie, zimowe wieczory kiedy siada Pani z ciepłą herbatą i bierze do ręki swój tomik?
Ewa Lipska: O, nie... Swoich wierszy nigdy w takich okolicznościach nie czytam. Sytuacja się zmienia, kiedy muszę przygotować wybór tekstów. Ale nie jest to wtedy relaks, wręcz przeciwnie. Muszę czytać uważnie, aby dokonać odpowiedniej selekcji, a później nie przepuścić błędów w korekcie.
Emilia Nawrocka: We wczesnych tomach pani wierszy dominuje motyw bólu, cierpienia. Czy można by zaryzykować stwierdzenie, że wiersze te mogły być czymś w rodzaju autoterapii?
Ewa Lipska: Na pewno sztuka jest swojego rodzaju autoterapią. Kiedy jest się młodym, chętniej porusza się tematy ekstremalne. Łatwiej rozmawia się o śmierci, która wydaje się czymś odległym, dalekim. W moim wypadku było inaczej; wczesna choroba oswajała mnie z tymi tematami. Wydawało mi się, że każdy dzień, to życie na kredyt; dzisiaj już mogę powiedzieć, że "długoterminowy"...
Mariusz Smoliński: Ile pozostało w Pani do tej pory młodzieńczego buntu?
Ewa Lipska: Bunt młodzieńczy był emocjonalny i spontaniczny. Teraz można by mówić o buncie intelektualnym, filozoficznym, wynikającym z wiedzy człowieka, jego kultury i rozumu.
Emilia Nawrocka: W wierszu My wypowiada się Pani w imieniu pokolenia powojennego. Natomiast tomik z 2003 roku zatytułowany jest Ja. Skąd to zawężenie perspektywy?
Ewa Lipska: Kiedy pisałam wiersz My, to oczywiście pisałam też o sobie, a więc obecne było "ja". Tyle, że wtedy miałam większą potrzebę wypowiadania się w imieniu pokolenia. Czytaliśmy dzieła Sartre`a, pochłaniała nas filozofia egzystencjalna, dyskutowaliśmy na temat istnienia bytu, i czuliśmy się "samotni w tłumie". Mieliśmy wiele ambitnych planów, chcieliśmy "poprawiać" świat... Trzeba przypomnieć, że nie było wówczas komputerów i nie wszyscy posiadali telewizję, pozostawały więc wielogodzinne dyskusje i doskonałe biblioteki domowe. Teraz "ja" jest dla mnie ważniejsze, chociaż w jego tle jest zawsze "tłum okoliczności" świat, polityka...
Emilia Nawrocka: Jak wygląda sam proces tworzenia wierszy? Czy kontroluje Pani swoje wiersze pod względem ilości językowych środków artystycznych?
Ewa Lipska: Tego nie da się opowiedzieć. Na szczęście. I tak naprawdę, nikogo to nie interesuje. No, może poza badaczami literatury... Cała metafizyka tworzenia jest tajemnicą. Czasami nawet autor nie jest w stanie do końca kontrolować swojej wyobraźni. Mój "proces twórczy" zaczyna się od notatek, szkiców. Notuję w różnych miejscach, w różnych sytuacjach. A potem? Potem jesteśmy skazani, jak trafnie napisała Wisława Szymborska, na ciężkie Norwidy, a więc żmudna praca nad tekstem. Poezja nie lubi nadmiaru, a więc jak najmniej słów, jak najwięcej treści. Musi być jakiś pomysł, układ, kompozycja, rytm wewnętrzny i wiele innych charakterystycznych dla danego wiersza cech. Teoretycznie wydaje się to proste i logiczne, ale praktycznie jest trudniejsze i bardziej skomplikowane. Kiedy czytam na ten temat prace krytyków, czy historyków literatury, to czasami więcej dowiaduję się o nich samych, aniżeli o autorze, przedmiocie badań...
Mariusz Smoliński: Zadziwiające! Wychodzi na to, że studenci polonistyki czytają mądre artykuły o Pani twórczości, czy o twórczości Wisławy Szymborskiej, a okazuje się, że dużo rzeczy dowiadywaliśmy się o ich autorach...
Ewa Lipska: Na pewno. Jest to nie do uniknięcia. Na jakość pracy teoretycznej czy krytycznej składa się cała osobowość autora: jego poziom intelektualny, poglądy, wiedza, kultura etc... Kiedy byliśmy młodzi, pisali o nas znakomici ówcześni krytycy: Jerzy Kwiatkowski, Julian Rogoziński, Zbigniew Bieńkowski, Andrzej Kijowski, Ryszard Matuszewski. Dzisiaj o młodych poetach piszą najczęściej ich koledzy, młodzi poeci... Zmieniły się czasy, ale też nikt nie przywiązuje już takiej wagi do recenzji, bo trudno tu mówić o krytyce literackiej.
Mariusz Smoliński: A jak wygląda praca nad tłumaczeniami Pani wierszy? Czy gdyby Pani miała ocenić, to pani wiersze są łatwe do przełożenia na obce języki, czy słowa stawiają opór?
Ewa Lipska: Jak wiadomo, poezja jest nieprzetłumaczalna i dlatego podziwiam tych wspaniałych tłumaczy, dzięki którym ukazują się na świecie nasze książki. Porównuję ich czasem do chodzących po linie cyrkowców. Najmniejszy "podmuch" może ich z tej liny strącić. Ale oni kochają polską literaturę i są naszymi najlepszymi "lirycznymi ambasadorami". Nasza wspólna praca polega na tym, że autor próbuje wyjaśnić tłumaczowi, "co miał na myśli", a tłumacz próbuje to wyrazić w swoim języku... Czasami nie ma takich możliwości i trzeba korzystać z innej, zbliżonej do oryginału, interpretacji.
Mariusz Smoliński: Kim są ludzie, którzy tłumaczą pani wiersze? Czy są to Pani znajomi z zagranicy, czy osoby, które się do Pani zgłaszają?
Ewa Lipska: Najczęściej poznaję ich w trakcie pracy nad książką, są to osoby mające już duży dorobek translatorski. Na przykład w Szwecji Anders Bodegar, tłumacz Gombrowicza, w Danii Janina Katz-Hewetson, tłumaczka polskiej prozy i poezji, Biserka Rajčić w Serbii, tłumaczka esejów, prozy, poezji, Doreen Daume z Austrii, Mazllum Saneja z Albanii, Ad van Rijsewijk z Holandii, Rafi Weichert z Izraela i wielu wielu innych. Nie sposób wymienić wszystkich.
Emilia Nawrocka: W naszych telefonicznych rozmowach wspominała Pani, że ze względu na swój wiek nie planuje Pani odległych terminów. Czy zmieniło się Pani osobiste pojmowanie czasu? Czy ta rozmowa świadczyła o tym?
Ewa Lipska: Oczywiście, że się zmieniło! Moja godzina ma już tylko czterdzieści pięć minut... Mój zegar zwalnia, chociaż nadal żyję bardzo intensywnie. Staram się uciec od tej świadomości, ale nie zawsze to się udaje.
Mariusz Smoliński: Gdzie leży tytułowe Gdzie indziej z Pani ostatniego tomiku? Czy to jest jakieś realne miejsce? Można je traktować jako ucieczkę przed światem?
Ewa Lipska: Nie jest to konkretne miejsce. Każdy ma swoje osobiste "Gdzie Indziej". Dla niektórych może to być konkretny punkt na mapie, wyspa na Pacyfiku albo pustynia Kalahari. Dla innych jest to podróż do siebie, do swojego wnętrza, do swojej wyobraźni. Jeszcze innym kojarzyć się to może z ucieczką na inne planety, z życiem "po życiu" i wieloma innymi sprawami. Pole interpretacji zależy od czytelnika; jego psychiki, fantazji, marzeń...
Emilia Nawrocka: W jednym z Pani wierszy zatytułowanym Moment nieuwagi pojawiają się słowa: "Poetów nie ma. Jest tylko moment nieuwagi". Jak należałoby odczytywać sens tych słów?
Ewa Lipska: Poetów nie ma. Jest tylko moment nieuwagi - metafizyczny żart? Mgnienie znaczeń?
Gra słów na ruchliwej jezdni. Na wypadek... - wypadek wiersza? Na wypadek wiersza? Interpretację pozostawiam czytelnikom, a także tym wszystkim, którzy próbują uporać się z materią poezji...
Mariusz Smoliński: Jak wygląda Wiedeń z perspektywy poety? Ja osobiście znam Wiedeń tylko z perspektywy pięciodniowego turysty...
Ewa Lipska: Lubię to miasto. Na każdym kroku spotkać tu można Drogich Nieobecnych. W starych wiedeńskich kawiarniach odnajduję przeszłość tego miasta: Artur Schnitzler, Robert Musil, Gustaw Klimt, Joseph Roth, Egon Schiele i inni. Pisarze, malarze, kompozytorzy, architekci.
Ignacy Paderewski pisał kiedyś o Wiedniu: atmosfera miasta przepojona była jakimś urzekającym czarem, urok emanował z ludzi, ze wszystkiego... Coś z tej atmosfery na pewno zostało.
Mariusz Smoliński: Dlaczego właśnie Wiedeń?
Ewa Lipska: Znam to miasto od dawna. Prawie siedem lat pracowałam w Instytucie Polskim. Razem z Władysławem Bartoszewskim, ówczesnym ambasadorem polskim w Wiedniu i z Marianem Bizanem, dyrektorem Instytutu, prezentowaliśmy polską kulturę.
Mariusz Smolński: Jak ocenia Pani sens nagród literackich? Przy okazji ogłaszania laureatów nagrody Nike czy Nagrody Nobla pojawiały się opinie, że przyznawane są przez koła wzajemnej adoracji, że Nagroda Nobla to przeniesienie politycznych trendów w sferę literatury...
Ewa Lipska: Zawsze będą tak mówić ci, którzy tych nagród nie dostali... Ale nie o to chodzi. Nagrody niczego nie gwarantują. Weryfikuje nas czas. Niektórzy autorzy, laureaci wielu nagród, znikają po latach z księgarskich półek, a inni dalej są popularni i czytani. Oczywiście za jakiś czas może się to zmienić. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje
W rozmowach z młodzieżą zauważam, że dalej popularni są tacy autorzy, jak Kafka, Borges, Nabokov, a dużo mniej czytani: Hemingway, Faulkner, czy White (akurat wszyscy są laureatami nagrody Nobla). Osobiście nie przywiązuję wagi do nagród. Sztuka, to nie sport...
Mariusz Smoliński: Może właśnie to rozżalenie że ten nie dostał, a ten dostał spowodowało, że jeden z akademików szwedzkich odszedł po tym jak Elfriede Jelinek otrzymała Literacką Nagrodę Nobla?
Ewa Lipska: Myślę, że na taką decyzję złożyło się wiele okoliczności, nie tylko Nobel dla Jelinek... Polemiki na temat poszczególnych laureatów wydają mi się czymś oczywistym...
Mariusz Smoliński: Niedawno gościliśmy na Saloniku Literackim Bartłomieja Majzla, poetę z grupy "Na Dziko", który powiedział, że poezja jest przede wszystkim nieadekwatna do życia i na tym polega jej dramat. Czy rzeczywiście według Pani poezja jest sama w sobie aż tak dramatyczna?
Ewa Lipska: Nie wiem czy jest adekwatna, czy nie jest... Nie interesują mnie spekulacje: "czym jest poezja". Czytam wiersze, które mnie intrygują, pobudzają moją wyobraźnię i są niezwykłe.
Mariusz Smoliński: Czy traktuje Pani swoje wiersze jako samoistne twory, które mają swoją historię tak jak Tori Amos, która nigdy nie lubiła o nich rozmawiać w swoich wywiadach, a traktuje swoje piosenki jako samoistne twory, które mają swoją historię, ponieważ dotykają równocześnie bardzo wielu różnych spraw. Czy Pani wiersze również żyją swoim życiem?
Ewa Lipska: Po wydrukowaniu książki na pewno "żyją już własnym życiem", stają się własnością czytelników. Zarówno wiersze jak i teksty do piosenek "dotykają wielu różnych spraw". Teksty do piosenek są z natury rzeczy mniej skomplikowane i nie wymagają specjalnego "aparatu intelektualnego". Jest to raczej odbiór emocjonalny.
Emilia Nawrocka: Dom kojarzy się z bezpieczeństwem, ciepłem i miłością, natomiast w Pani wierszach staje się zaprzeczeniem tego obrazu, bo to dom dziecka, pozbawiony okien. Czy to miało odzwierciedlenie w Pani ówczesnej sytuacji egzystencjalnej, w braku ogólnej stabilizacji?
Ewa Lipska: Oczywiście bardzo dobrze jeżeli dom kojarzy się z ciepłem i z wszystkim najlepszym, ale nie zawsze tak jest. Mój dom był pełen komplikacji i dlatego pewnie tak wcześnie go opuściłam. Ale, ma Pani rację, ten dom wracał do mnie w kilku kolejnych tomikach. Może w ten sposób próbowałam "zneutralizować" w sobie ten problem...
Mariusz Smoliński: W jednym z wywiadów wspomniała Pani, że lubi Pani samotność. Czym jest dla Pani samotność? Rodzajem obrony przed atakującym światem czy raczej okazją do bliższego poznania samego siebie?
Ewa Lipska: Z samotnością jest jak z cholesterolem. Jest samotność dobra i samotność zła. Ta dobra jest samotnością z wyboru, ważną dla każdego człowieka myślącego. To są te chwile, podczas których uciekając od cywilizacyjnego wrzasku spotykamy się ze samym sobą. To są chwile kontemplacji, rozmyślań, medytacji. Lubię też w takich momentach sięgnąć po nie przeczytane książki, iść na koncert albo na wystawę malarską. Samotność zła dotyka nas najczęściej w sytuacjach ekstremalnych, kiedy porzuca nas miłość, kiedy zaczynają odchodzić bliscy i przyjaciele, kiedy zbliża się kres. Wtedy próbujemy od niej uciec, bo jak napisał poeta Rabindranath Tagore Człowiek wchodzi w hałaśliwy tłum, aby zagłuszyć wewnętrzne wołanie o ciszę.
Dziękujemy za rozmowę.
Fotografie pochodzą z prywatnych zbiorów Ewy Lipskiej.
|